Nie wyobrażaliśmy sobie życia po maturze.
Przesiąknięci stresem i oczekiwaniem na najważniejszy egzamin naszego marnego żywota, egzystowaliśmy z dnia na dzień, a im bliżej było egzaminu tym bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że oto dobiega końca beztroskie dzieciństwo.
– A co będzie, jeśli jakimś cudem zdamy? – zapytał kolega Andrzej w noc poprzedzającą pisemny z polskiego.
Obaj leżeliśmy na plaży i gapiliśmy się w dogasające gwiazdy. Było zimno jak diabli, ale grzało nas wino marki wino o smaku nadającym się wyłącznie do szybkiego przełknięcia.
– Jeśli zdamy, to pewnie będziemy musieli pójść na studia – odparłem.
– Rany boskie…
– Nie martw się Andrzej. Cokolwiek się nie stanie, nie zostawię cię samego.
Tamtej nocy to była tylko jedna z obietnic, których nigdy nie dotrzymałem.
13 GODZIN DO MATURY
Oglądam dobranockę. Dzwonek do drzwi. To Andrzej.
– Idziesz z nami?
– To ciebie jest więcej?
Rozwinął banknot 50-złotowy.
– Ze mną i panem Kazimierzem.
– Człowieku, za 13 godzin matura z polaka!
– No i?
– No i pamiętaj, że na godzinę przed muszę być w chacie i przebrać się w garnitur.
– Na wszelki wypadek weź kasę na ksero. Noc będzie długa.
"Kasa na ksero" to nic innego jak kieszonkowe, których nigdy nie dostawałem. Gdy brakowało mi pieniędzy na kolę i czekoladki, mówiłem rodzicom, że potrzebuję kasy, bo muszę skserować notatki. Nigdy nie odmówili synowi tak pilnie uczącemu się do matury….
Ktoś mądry powiedział, że jeśli nie nauczyłeś się na dzień przed maturą wszystkiego, to już niczego nowego się nie nauczysz. Nie wiem jak ta teoria ma się do kogoś, kto się niczego nie nauczył, ale ufałem intuicji. I Andrzejowi.
– Na maturze zawsze jeden temat jest albo o wojnie albo o żydach. Po co uczyć się reszty? – pouczał.
– Jak nam dadzą jakiegoś Mickiewicza albo innego noblistę, to leżymy.
Nie dbając o "potęgi klucz" ruszyliśmy do parku.
Musiałem uważać, aby trzymać się tylko prawej strony Andrzeja. Antyperspirantu starczyło mu na jedną pachę.
POCZĄTEK GREEN PEACE
To właśnie tamtej nocy założyliśmy lokalny oddział Green Peace.
Było nas czterech w zarządzie – ja, Andrzej oraz Kuba i Krzysiu, których spotkaliśmy na ławeczce przy dworcu. I tylu nas wystarczyło, aby dobre 3 kilometry nadmorskiego parku oczyścić z kwitnących traw, kwiatów, gałęzi. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Z tego co wiem już nigdy nikt nie powtórzył tego dzieła. Drąc się wniebogłosy rzucaliśmy w siebie kwiatami wyrwanymi z korzeniami. Akcje powtarzyliśmy do końca maja. Raz czy dwa złapała nas policja, ale nawet oni nie mieli odwagi nam podskoczyć i szybko puszczali wolno.
Cóż to znaczy być w Green Peace. Szacun, bracie, szacun!
TOMCIO, PAMIĘTAJ
Trafiliśmy na koleżankę, kurde, imienia jej nie pamiętam. Z podstawówki jeszcze ją znaliśmy. To była bardzo bliska koleżanka.
– Tomcio, jak matura?
– Właśnie powtarzamy materiał – odparłem wcinając czwartego hot-doga. Kiedyś to robili hot dogi. Buła, parówa i keczup. I nikt nie narzekał!
Ona też miała jutro egzamin. Znała regułę – wojna albo żydzi.
Chodziła razem z koleżanką po plaży, licząc, że widok morza ją odstresuje.
– Tomcio! – szepnęła.
– Co tam?
– A powiedz mi… obiecaj, że jak się spotkamy za kilka lat, postawisz mi piwo i… będziemy mogli gadać ze sobą tak jak teraz?
– Znasz mnie. Dziewczynę można mieć na jedną noc, przyjaciele zostają na całe życie.
– No tak. To pamiętaj o mnie.
Dopiero jakiś czas później od kogoś innego dowiedziałem się, że ona leciała na mnie odkąd powstałem z nocnika i zrozumiałem, że penis ma jeszcze kilka ciekawych funkcji.
Właśnie sobie przypomniałem imię – Kinga. Fajne imię dla kobiety.
Kingę ostatni raz widziałem na rozdaniu dyplomów. Nie wiem, co teraz się z nią dzieje.
JOLKA, JOLKA PAMIĘTASZ…
W końcu trafiliśmy na znajomych, którzy całkiem legalnie, choć niezgodnie z prawem palili na jednym z osiedli przedmaturalne ognisko. A w nim książki i zeszyty.
Gdy tylko Kuba wziął gitarę, wszyscy zaczęli ostro chlać, bo choć jego śpiew na trzeźwo był całkiem do przyjęcia, to o wiele łatwiej trawiliśmy jego głos mając trochę krwi w alkoholu. Czy odwrót.
Ale tamtej nocy, tej pamiętnej nocy przed maturą z polaka Kuba… dostał chrypki.
Pewnie dlatego za bardzo się wydzierał. Już zanosiliśmy się śmiechem, gdy zaczął śpiewać "Jolkę".
I wyśpiewał ją tak, że gdyby obok stali ci z Budki Suflera to by im po nogawkach pociekło.
Słuchaliśmy jej i każdy czuł, że to jakiś symbol, że właśnie tej nocy mu się udało wreszcie nie spieprzyć piosenki.
– Nie zdaję matury – rzekł po paru godzinach.- To znak od Boga. Widzę was i rozumiem, że śpiew jest moim przeznaczeniem. Po co mi matura? Chcę śpiewać!
– Śpiewanie da ci chleb? – zapytałem "oryginalnie".
– Da. Zobaczysz. Obiecaj, że jak za 4 lata będę sławny, a więcej mi nie trzeba, to na kolanach przyjdziesz do mnie po autograf.
– Luz.
– Trza mieć marzenia, nie?
– Trza mieć marzenia – powtórzyliśmy stukając się butelkami.
I znowu zaśpiewał tę samą melodię, a my w milczeniu obserwowaliśmy jak śpiewem tworzy sobie przyszłość.
To był nasz Kubuś.
Kubusia ponownie spotkaliśmy na jednej z warszawskich ulic pod koniec 2007 r., gdy razem z Andrzejem wracaliśmy z wizyty w sejmie. Marzł, ale uparcie grał swoją "Jolkę" i wciąż miał marzenia. Miałem przeczucie, że już go nie zobaczę i od tamtej pory wszelki słuch po nim zaginął.
MIAŁEM BYĆ AKTOREM…
Gdzieś koło 4 nad ranem rozdzieliliśmy się. Mięczaki poszły do domu, a my z Andrzejem czekaliśmy do 6 aż otworzą pierwsze spożywczaki, coby kupić zestaw śniadaniowy – kruszonkę z jogurcikiem. Wypiliśmy wcześniej po butelce wina, jakiegoś Broka Samborka, tam kieliszeczek czegoś, ale generalnie byliśmy trzeźwi. Ot piliśmy, bo na lekkiej bombie fajniej jeździło się rowerami. I tak czuliśmy hardcore w tym, że jeszcze godzinę przed stawieniem się w szkole – karmiliśmy mewy słodkimi bułkami.
– Tomi – rzekł Krzysiu, który jako ostatni wytrwał z nami do końca – Jak już będziesz sławnym aktorem, to poznasz mnie z Julią Roberts?
No tak. W tych czasach były tylko dwie ulubione aktorki. Roberts i Pfeiffer. I dwóch aktorów – Stallone i "Szwajceneger". Tylko ja leciałem na di Caprio, ale kto go nie kochał po Titanicu?
– Krzysiu, nie tylko cię poznam, ale nawet bilet na rozdanie Oskarów załatwię. Tylko mi to przypomnij, bo po pijaku to ze mną można wszystko.
Los sprawił, że i tej obietnicy nigdy nie spełniłem. Zapomniałem o aktorstwie, czego do dziś bardzo żałuję, a kilka lat później nie kto inny jak Krzysiu sprzedał mnie i Andrzejowi za półdarmo bilety. Nie do Los Angeles, ale Tunezja wcale nie była gorsza.
MATURA
Jak na złość nie dali nam ani żydów, ani wojny. Ale poradziłem sobie bez problemu. Miałem czas, by kumplowi pomóc w napisaniu tekstu. Dostał wyższą ocenę ode mnie.
5 maja zaczęły się najcięższe 3 tygodnie mego życia, bo ostatni egzamin – ustny z polaka mieliśmy dopiero 29. Działo się wtedy trochę, oj działo. Może opowiem wam o tym następnym razem, a może za rok.
W każdym razie – pamiętam jak przez 4 lata liceum straszono mnie maturą.
Nie zdasz to do wojska.
Nie zdasz – będziesz kopał rowy.
Nie zdasz – wykastrujemy cię.
No cóż. Mieli rację, bo nie zdać matury to fatalna sprawa. Rozumiem strach maturzystów. Tak samo jak teraz rozumiem, że strach miał wielkie oczy, bo same egzaminy nie były wcale takie trudne i dosłownie każdy byłem w stanie zdać bez uczenia się do niego. Wystarczyło trochę sprytu.
To, co zostaje po latach to wspomnienie ostatnich chwil z ludźmi, którzy tworzyli nasze życie przez ostatnie lata. Nawet w dobie internetu z wieloma już nigdy się nie zobaczyłem.
Każdy z nas składał mniej lub bardziej dosłownie jakieś obietnice, żył w wielkiej przyjaźni z ludźmi, których teraz ledwo rozpoznaje na zdjęciach.
Dlatego tegorocznym maturzystom nie życzę zdanych egzaminów.
Zdacie je na pewno. Przecież tego bloga nie czytają idioci. Życzę wam, byście byli świadomi, że ważny okres waszego życia się kończy i nie łudźcie się, że ci, których dziś nazywacie przyjaciółmi, nimi pozostaną. Z przyjaciółmi jest jak z kobietami. Zazwyczaj na całe życie pozostają tylko na pamiątkowych zdjęciach.
c.d.n.?
Tak, takie z tego "drobne" jak ze mnie przystojny facet, ale jakoś tak fajnie mi się pisało, że nie mogłem przestać.
Nigdy nie jest zbyt późno, by kogoś uratować.
Kiedy umarło w Tobie dziecko?