Jadę właśnie jakimś bydlęcym wagonem na północ kraju. Z siecią łączy mnie tylko wtedy, gdy mijamy jakieś miasto, a że nie wiem czy i kiedy miniemy kolejne, to pisząc te słowa nie jestem też przekonany, że w ogóle je dziś przeczytacie.
Na początek ciekawostka.
Kraj w centrum Europy. W Unii Europejskiej. Na dwa lata przed mistrzostwami Europy w piłę nożną. Z rozwijającą się prężnie siecia lini kolejowych – polegającą na likwidowaniu coraz większej liczby połączeń.
I wyobraźcie sobie, że z ciekawości sprawdziłem połączenie między Kołobrzegiem a Zieloną Górą, bo w lipcu chciałbym pokonać tę trasę.
I paczcie no na to:
300 kilometrów, czyli mniej więcej tyle samo ile Warszawa – Poznań. 27 godzin!
Dla porównania – do Meksyku via Niemcy leciałem 11 godzin, a do Tajlandii 12.
Do Egiptu bodajże 4 godziny.
Aha – pociągiem ze stolicy (Warszawa – przyp. dla ludzi ze wsi) do Berlina jakieś 6 godzin.
Tak sobie myślę, że ministra odpowiedzialnego za transport warto byłoby zmusić do podróży między Kołobrzegiem a Zieloną Górą.
Całusy dla zielonogórzan – i tak was nawiedzę latem. Love to miasto.
Zanim jednak trafiłem do mego bydlęcego wagonu, przyszło mi kupić bilet. Dworzec. Poznan Główny. Przed kasą biletową troje ludzi. Kominek grzecznie staje w kolejce, myślę sobie – jestem taki jak wy. Też muszę stawać w kolejce. Nie urąga to mojej godności, aczkolwiek dziwię się, że nikt nie ustępuje mi miejsca w kolejce. Kominkowi nie ustąpić?
Cóż zrobić. Poznań!
Mało tego, tuż przede mną przydreptuje kobieta. Roztrzęsiona, rozczochrana, z dzieckiem za rękę. Dziecko lizaka w buzi trzyma. Kobieta rozgląda się. Błagalnym wzrokiem przygląda się mnie i stojącym za mną ludziom. Trwa to niecałe dziesięć sekund, może mniej. Robi krok do przodu…
– Przepraszam… – tonem lamentu…- błagam pana…błagam państwa….
I ZACZYNAJA LECIEĆ JEJ ŁZY!
Myślę sobie – what the fuck ?!? Na żebraczkę za dobrze ubrana, na chorą psychicznie też nie za bardzo. Co się stało?
-… błagam… pociąg mi odjeżdża za 5 minut…czy ja mogę kupić bilet sobie?
I zwraca się do mnie:
– Błagam pana – w tym momencie łzy lecą jej z obu gałek ocznych – przepuści mnie pan? Nie mogę się spóźnić na ten pociąg.
Milcząco wskazuję na okienko. No niech kupi.
Kobieta podchodzi, dziękuje mi trzykrotnie, wyciąga stówę, bierze dwa bilety. Kasjerka wydaje jej resztę.
Nie wytrzymałem…
– Kobieta, przepraszam, ja mam pytanie…
– Tak?
– Zdajesz sobie sprawę, że mogłaś bilet kupić w pociągu u konduktora. Za 5 złotych? Czy takie poniżanie się przy dziecku i błaganie nas, byśmy cię przepuścili było warte paru groszy?
Głupio się uśmiechnęła i odeszła.
– Dojadę dziś na północ? – zapytałem Kasię w kasie.
– Dwiema przesiadkami, ale dojedzie pan – odpowiedziała Kasia z kasy.
– To poproszę.
5 godzin później pożałowałem kupienia biletu, ale o tym opowiem jutro, a najpóźniej pojutrze w kolejnej części moich drobnych zapisków, które wrzucę jutro lub najpóźniej w niedzielę.
PS Pogoda do kitu. Do emigracji coraz bliżej. Daję pogodzie 3 dni na poprawę albo kraj straci Kominka.
Cholera, muszę kończyć. Do mojego wagonu dosiadło się pięciu takich co to wyglądają mi na "oddawaj laptopa i wyskocz z pociągu albo sami cię wyrzucimy".
Czas przenieść się na kibel.
A dziś w ramach protestu nie dam żadnej fotki.
Tak, takie z tego "drobne" jak ze mnie przystojny facet, ale jakoś tak fajnie mi się pisało, że nie mogłem przestać.